Czujesz już tę ekscytację? Tak, to walentynki – jeden z twoich ulubionych dni w roku. Czas, który spędzacie we dwoje. A jeśli nie macie dokąd wyjść? Cóż, w domu też można przecież miło spędzić czas. Najlepiej na wspólnym seansie przy którymś z walentynkowych klasyków.
Ten film nigdy się nie zestarzeje. Nigdy nie przestanie wzruszać. Nie ma nic bardziej poruszającego niż miłość ponad podziałami. Miłość, której nie pokonają żadne przeciwności losu. Człowiek może umrzeć, ale taka miłość jest wieczna!
Znowu zużyjesz kilka paczek chusteczek – nie ma na to rady. Znowu zachwycisz się aktorami, którzy byli jeszcze wtedy tacy młodzi i piękni. Ach, ta Kate pełna wdzięku! I ten boski Leo!
Co by nie mówić, romans jest poprowadzony pięknie i z wyczuciem, w czym niemała zasługa przepięknej muzyki. No i masz jak w banku, że kiedy na napisach zabrzmi „My heart will go on” Celine Dion, oczy znowu ci się zawilgocą.
Kilka, a może nawet kilkanaście dziejących się równolegle miłosnych historii – to jak parę komedii romantycznych w jednej! No dobrze, film rozgrywa się w bożonarodzeniowych klimatach, ale to nie znaczy, że można go oglądać tylko na Gwiazdkę. Przecież jest o miłości! W zasadzie możesz obejrzeć go w Święta, a potem w walentynki zrobić powtórkę. Kto ci zabroni?
Niech znów cię oczaruje ta plejada brytyjskich aktorów, którym przewodzą Hugh Grant, Colin Firth, Emma Thompson czy Alan Rickman (Rowan Atkinson też zalicza tu gościnny występ, ale to w sumie nieistotne, bo dobrze wiemy, że w walentynki nie włączasz filmu po to, by oglądać Jasia Fasolę). Śmiej się i wzruszaj do woli.
Nagromadzenie miłosnych historii w tym filmie ma tę zaletę, że nawet największy malkontent znajdzie choć jedną, która naprawdę go zainteresuje i zaangażuje emocjonalnie.
Skoro już się wkręciliśmy w brytyjskie klimaty, to czemu nie rzucić znów okiem na przygody naszej ulubionej angielskiej starej panny, wiecznie popełniającej gafy i pakującej się w kłopoty, a mimo to wytrwale i uparcie poszukującej tego jedynego.
To w pewnym stopniu uwspółcześniona wersja klasycznej historii z „Dumy i uprzedzenia”. Tu również, zdawałoby się, mężczyzna marzeń okazuje się być łajdakiem, zaś ten, który wydawał się skończonym nudziarzem, okazuje się mieć w sobie wszystko to, czego kobieta może pragnąć od ukochanego. Zresztą to, że w obu opowieściach jeden z nich nosi nazwisko Darcy, nie może być chyba tylko przypadkiem?
„Dziennik Bridget Jones” najlepiej oglądać, jeśli wciąż jest się singielką czy singlem – to świetny poprawiacz nastroju, który zmobilizuje cię, by nawet po setnej porażce nie poddawać się w poszukiwaniach miłości.
Co jest takiego w „Pamiętniku”, tego nawet najtęższe umysły nie potrafią rozgryźć. Grunt, że ten film, oparty na powieści Nicholasa Sparksa, to jedna z tych miłosnych opowieści, które cieszą się, szczególnie u płci pięknej, szaloną wręcz popularnością.
Chyba siłą filmu jest jego prostota. Wieczna miłość, której nie straszne są żadne przeszkody. Mogłoby się zdawać, że to banał, ale widocznie nawet w dzisiejszym cynicznym świecie widzowie potrafią dostrzec piękno w takich prostych i czystych wartościach. W uczuciu, pokonującym bariery społeczne, chorobę i śmierć.
Nieśmiertelny walentynkowy klasyk. To historia Kopciuszka opowiedziana na nowo. Tyle tylko, że teraz książę jest nadzianym biznesmenem, a Kopciuszek… prostytutką. Mocne? Niby mocne, ale film ujął widzów chyba tym, że mimo takiej kontrowersyjnej tematyki, nie jest wcale szczególnie pikantny, a raczej stawia na klasyczne piękno opowieści o prawdziwej miłości.
To przypadek czegoś, co Anglosasi określają czasem mianem feel-good movie, film, po którego obejrzeniu czujemy się lepiej, bo budzi on w nas nadzieję na to, że skoro tym tam na ekranie, mimo wszelkich piętrzących się przed nimi przeciwności, jakoś się ułożyło, to może i nam się ułoży.
jeden komentarz