Filmy akcji nie są już takie jak kiedyś! Zrzędzenie starego dziada? Zaślepienie nostalgią? A w życiu! Takie są fakty, moim państwo! Nie będziemy chyba dyskutować z faktami? No poważnie, gdzież teraz kinu akcji do jego wielkich sukcesów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych? Co dobrego przyniosło nam w tej dziedzinie nowe tysiąclecie?
1. Komórka (2004)
2. Uprowadzona (2008)
3. Tożsamość (2011)
4. Szklana pułapka 4.0 (2007)
5. Raid (2001)
6. Dredd (2012)
7. Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
8. Mission: Imposibble – Ghost Protocol (2011)
9. Avengers (2012)
10. Kick-ass (2010)
Kiedy ostatnio dostaliśmy coś na miarę „Szklanej pułapki”, „Rambo” czy „Pamięci absolutnej”? Gdzie teraz szukać czegoś takiego jak „Zabójcza broń”, „Ucieczka z Nowego Jorku”, „Speed”? Jak tu nie tęsknić za czasami „Obcych”, „Terminatorów”, „Predatorów” czy choćby „Żołnierzy kosmosu”? Gdzie się podziały te napakowane adrenaliną filmy?
To wszystko pieśń przeszłości, a wielbiciele akcyjniaków z tak zwanej „ery VHS” w ostatnich latach żyją „na głodzie” i nie potrafią odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości kina akcji. Kina, zdaniem wielu, zbyt sterylnego, ugrzecznionego, bez potu i krwi, a co za tym idzie – bez prawdziwych emocji.
Co więc oglądać? Czy po roku 2000 powstały w ogóle jakieś filmy akcji godne uwagi? Śpieszę donieść, że owszem, znajdzie się kilka prawdziwie angażujących. Trzeba tylko dać im szansę, a wtedy, nawet jeśli istotnie nie jest to to, do czego przywykliście w złotych latach akcyjniaków, można wynieść z seansu sporo radochy.
Ale jeszcze zanim przejdę do tego, co obejrzeć, kilka słów o tym, gdzie znajdziesz te produkcje. Oczywiście – w internecie, przede wszystkim w popularnych platformach VOD. Filmy akcji i duża oferta nowości to player.pl/filmy-online/akcja,50,c, tam obejrzysz m.in. polecany przez nas film „Avengers”, i to od razu trzy części.
Aby korzystać z oferty filmów online, konieczne jest wykupienie abonamentu, dostępu. Czy jest to drogie? Zwykle dostępnych jest kilka pakietów, których cena zaczyna się nawet od 20-25 zł. Dzięki temu zyskujesz dostęp do ulubionych produkcji, programów telewizyjnych. Moim zdaniem nie ma się nad czym zastanawiać, tylko – zacząć korzystać.
Przetrzymywana w zamknięciu przez bandytów kobieta dodzwania się do przypadkowego gostka. Teraz to on musi jej pomóc i stawić czoło oprychom, choć jest zwyczajnym, przeciętnym człowiekiem, którego nic nie przygotowało na taką okoliczność.
Film jest oparty na świeżym, intrygującym pomyśle, bo oprócz standardowych akcji, jakich możemy spodziewać się w tego typu kinie, dochodzi jeszcze jeden problem, z którym musi mierzyć się bohater – pod żadnym pozorem nie może się rozłączyć!
A tu co i rusz los rzuca kłody pod nogi – a to bateria za słaba, a to wjazd do tunelu i ryzyko przerwania połączenia. To taki inteligentny myk ze strony twórców – oglądamy na ekranie kłopoty, z którymi na co dzień boryka się każdy posiadacz telefonu komórkowego, ale podniesione do najwyższej rangi – utrzymanie połączenia jest tutaj sprawą życia lub śmierci. I trzeba przyznać, że twórcom naprawdę sporo udało się wyciągnąć z tej sytuacji. A oprócz tego, wiadomo, pościgi i strzelaniny.
Naprawdę bardzo dobry film z Kim Basinger, Jasonem Stathamem i Chrisem Evansem (no wiecie, Kapitan Ameryka) w rolach głównych. Nic, tylko oglądać.
Film, który dość nieoczekiwanie zjednał sobie fanów kina akcji na całym świecie, stając się z miejsca wielkim przebojem, co doprowadziło do powstania dwóch kontynuacji. Oba sequele jednak są słabsze pod każdym względem, co sugeruje, że może sami twórcy nie wiedzą, co przyczyniło się do tak dużego sukcesu pierwszego filmu. Bo na pierwszy rzut oka nie wydaje się on przecież jakiś wybitnie oryginalny.
Opowieść o ojcu – byłym pracowniku służb specjalnych, który musi odbić córkę z rąk porywaczy i dąży do tego celu, zostawiając za sobą stos trupów. Widzieliśmy takie rzeczy wiele razy. To jak typowa fabuła n-tego produkcyjniaka z Seagalem czy innym Van Dammem.
Co więc odróżnia „Uprowadzoną”? Przede wszystkim Liam Neeson w roli głównej – to ten film niespodziewanie zrobił z aktora, będącego już wtedy po pięćdziesiątce, gwiazdę kina akcji. Wypada tu naprawdę wiarygodnie i po prostu ma niebywałą ekranową charyzmę.
Sposób, w jaki pokazana została relacja z córką, też jest czymś rzadko w kinie spotykanym. Bohater z powodu swojej wymagającej pracy zaniedbywał rodzinę, przez co ta się rozpadła. W każdym innym filmie jego córka – mogę się założyć – byłaby rozwydrzoną, nienawidzącą ojca smarkulą. Poważnie, przypomnijcie sobie wszystkie relacje ojców i dzieci z filmów sensacyjnych. Filmowe dzieci zawsze uważają swoich ojców za palantów i obowiązkowo w jakiejś scenie muszą wypalić im prosto w twarz: „Nienawidzę cię”.
Tymczasem Kim z „Uprowadzonej” (świetnie, bardzo naturalnie zagrana przez Maggie Grace) to w gruncie rzeczy poczciwa dziewczyna, której zależy na dobrych relacjach z ojcem, nawet jeśli pojawiają się między nimi pewne tarcia. Proste, lecz zaskakująco rzadko stosowane zagranie filmowców, przez które bohaterka budzi naszą sympatię i, gdy zostaje już porwana, naprawdę, naprawdę nie chcemy, by stało jej się coś złego. I to sprawia, że nawet, kiedy bohater Neesona dopuszcza się w poszukiwaniu córki czynów wątpliwych moralnie, usprawiedliwiamy go, bo przede wszystkim, tak jak on, chcemy, by uratował Kim.
I znowu Neeson. Tym razem nie w Paryżu (jak w „Uprowadzonej”), a w Berlinie. I nie w poszukiwaniu córki, a własnej tożsamości. To kino akcji, wykorzystujące klasyczny motyw amnezji. Bohater po wypadku samochodowym wraca do żony, a tu okazuje się, iż żona twierdzi, że go nie zna. Intrygujące? No ba! A potem napięcie rośnie.
Ta niezwykła zagadka to bowiem ledwie wierzchołek góry lodowej. Zostajemy wraz z bohaterem wplątani w wir akcji. Strzelanin, pojedynków i pościgów, podczas którym nieraz nie będzie wiadomo, komu można zaufać.
Neesonowi partneruje tu naprawdę dobra Diane Kruger, a ich relacje wypadają sympatycznie i wiarygodnie. I co najważniejsze, a rzadko dobrze zrobione w filmach, które opierają się na jakiejś zagadce – kiedy poznajemy rozwiązanie, jest ono zaskakujące, ale nie kosztem logiki. Wszystko w dalszym ciągu ma ręce i nogi. Godne pochwały.
Tak, wiem, na początku tego artykułu pytałem o „Szklaną pułapkę” i proszę, oto jest! Po wielu latach dostaliśmy kolejną część naszej ulubionej serii akcyjniaków.
I tak, ja wiem, że fani starych „Szklanych pułapek” nie przepadają za czwartą częścią. I nawet trochę rozumiem, bo tamte trzymały się pewnych ram realizmu, a czwarta jest, jak to powszechnie bywa w dzisiejszym kinie rozrywkowym, naciągana do granic absurdu (jak rozwalenie helikoptera wozem policyjnym czy cała ta akcja z samolotem pod koniec).
I McClane traci tu nieco ze swojego czaru, bo zawsze był po prostu zwykłym gościem, stawianym, ku swemu niezadowoleniu, w niezwykłych sytuacjach. A teraz jest jak niezniszczalny cyborg, który po każdej akcji wstanie, otrzepie się tylko i pójdzie dalej. I to też prawda, że film jest, po dzisiejszemu, zbyt ugrzeczniony, a McClane, który nie przeklina i nie kopci szlugów, to już nie ten sam człowiek, którego pamiętamy. To wszystko prawda, ale…
Ale akcji to tu jest zatrzęsienie i nie sposób się nudzić. Mamy ciekawą, szeroko zakrojoną intrygę „tych złych”, jak to w „Szklanych pułapkach” (dopiero piąta część zawodzi w tym aspekcie). I dowcipne dialogi na wysokim, „szklanopułapkowym” poziomie (wcale nie ustępują tym z poprzednich części).
Co można powiedzieć o „Raidzie”, nieoczekiwanym hicie rodem z Indonezji? Że to dynamiczne kino akcji, które inny twórcy zaczęli stawiać sobie za wzór, czego dowodem nakręcony niedużo później „Dredd”. Oba te filmy są tak podobne, że trudno mówić o jednym, nie wspominając i drugiego.
Indonezyjski „Raid” i amerykańsko-brytyjski „Dredd” to praktycznie ten sam film w dwóch wariantach. Ot, mamy kolosalny budynek, będący siedliskiem przestępców. Wrzucamy tam małą grupę śmiałków, którzy mają w tym piekle dorwać jakiegoś „bossa”, a reszta to już tylko akcja. W „Dreddzie” bardziej strzelankowa, w „Raidzie” naparzankowa, ale w obu przypadkach dobra, pełnokrwista i emocjonująca.
Nagrodzony w tym roku sześcioma Oscarami czwarty film o byłym policjancie i jego przygodach w brutalnym, postapokaliptycznym świecie, przez wielu jest uważany za najlepszy film akcji od czasu „Teminatora 2”.
Czy słusznie? Moim zdaniem nieco na wyrost. Dobry film akcji, wbrew temu, co sugeruje nazwa, wymaga nie tylko akcji, lecz i postaci, których losem moglibyśmy się przejąć, oraz ciekawej fabuły. A w nowym „Mad Maksie” jest praktycznie tylko akcja.
Co nie zmienia faktu, iż jest ona na wysokim poziomie, więc jeśli tego właśnie szukacie, z pewnością ten film będzie dla was prawdziwym objawieniem. To właściwie dwugodzinny, nieustający pościg. Na najwyższym biegu, wśród warkotu silników, wybuchów i spektakularnych kraks (tradycyjna, zachwycająca kaskaderka, nie żadne tandetne CGI). To jak „Mad Max 2: Wojownik szos” na ekstremalnym dopingu. Nawet, jeśli w zasadzie nie ma tu nic prócz akcji, to sama akcja jest taka, że palce lizać. A gostek z gitarą już teraz otaczany jest kultem kinomaniaków.
Jak często zdarza się, żeby to czwarta część jakiegoś cyklu była tą najlepszą? No cóż, zdarzyło się tak przynajmniej raz – w przypadku „Mission: Impossible”. Na etapie, na którym inne filmowe serie wytracają impet, ta wzniosła się nagle na wyżyny, przebijając nawet część pierwszą.
Co jest tego przyczyną? Więcej ciekawych bohaterów i położenie nacisku właśnie na pracę zespołową. Powalające sceny akcji. I wiele pełnych napięcia sekwencji, podczas których widz autentycznie wstrzymuje oddech – wszyscy się chyba zgodzą, że zwłaszcza cała akcja w Dubaju jest mistrzowska.
Tak, może wielbicieli starych akcyjniaków razi współczesne kino superbohaterskie, pełne latających gości w kolorowych trykotach i wylewającej się z ekranu, pstrokatej komputerowej animacji. Ale skoro to lista najlepszych filmów akcji ostatnich lat, to nie mogłem nie wrzucić tu „Avengers”.
Przecież finałowa rozwałka jest po prostu nieziemska i bije na głowę wszystko, co Michael Bay zaserwował nam w którejkolwiek części „Transformers”. Budynki spektakularnie się walą, kosmici dostają wycisk, wszystko wybucha, a ogląda się to z zachwytem, bo w przeciwieństwie do innych tego typu filmów, w „Avengers” mamy bohaterów, którzy nas obchodzą. Ważna rzecz, o której filmowcy w przypadku efekciarskich rozwałek często zapominają.
Film, który zaczyna się jak komedia pełną gębą, wykpiwająca schematy opowieści o superbohaterach, rozwija się w naprawdę interesującą opowieść, pełną już nie tylko humoru (choć cały czas jest go dużo), ale też dramatu, pełnokrwistych postaci, tragizmu i – co najważniejsze z punktu widzenia niniejszego zestawienia – świetnie nakręconej akcji. Brutalne pojedynki, zwłaszcza w wykonaniu Hit-Girl, to mistrzostwo dynamicznej choreografii.
Być może podzielacie moje zdanie co do części z tych tytułów. Może zupełnie nie zgadzacie się w przypadku innych, a część z was zachodzi w głowę, czemu wybrałem akurat te filmy. Jak wiadomo, gusta są różne i nie musicie zgadzać się z moim. Ale jeśli moja lista pomoże jakiemuś spragnionemu wrażeń wielbicielowi kina akcji znaleźć film, który będzie dla niego wartościowy, będę mógł czuć satysfakcję i poczucie spełnionego obowiązku.
jeden komentarz